Zapraszamy i wesołych świąt – zakończyła umęczonym głosem pani przy kasie. Pik, pik, wesołych świąt, następny klient – wesołych świąt. I tak cały dzień. Centrala kazała, pracownicy życzą. Nie mam nic przeciwko życzeniom, ale przypomniały mi się życzenia, których nikt nie chciałoby usłyszeć. Bo życzenia mogą ranić, taka choinkowa akupunktura, którą fundują bliscy. Z serca i dobrej woli, ale ostrożnie z taką kardiologią. Niektóre życzenia są jak skarpety, co roku te same, które nigdy nie cieszą. Samotnym od lat matki, babcie i ciocie życzą żebyś sobie w końcu ułożył/a oczywiście u boku męża/żony. Bezdzietnym: żebyśmy w przyszłym roku spotkali się w końcu w większym gronie ( i tu obowiązkowy głask po brzuchu). Obdarowani takimi życzeniami wiedzą, że je usłyszą, ale opłatek i tak staje w gardle, a sztuczny uśmiech rozciąga usta. W środku zimna kula i skurcz. Bo czy wszyscy muszą wiedzieć, że kolejna próba in vitro zakończyła się porażką, że jeszcze nie czas na dziecko bo on nie jest taki idealny? Że samotność to pozory, bo ma się kogoś na boku, że taki jest wybór, że się owszem jest, ale w „zakazanym tajnym związku”?
Święta wymagają wysiłku nie tylko w pracach kuchennych i gospodarczych, ale i wewnętrznego. Żeby takie serdeczności nie były listą życzeń dla siebie i zażaleń. Niech nasze życzenia będą przemyślane i naprawdę dobre. Nie marnujmy świąt. Przez chwilę postawmy się w sytuacji samotnej, bezdzietnej kuzynki czy takie życzenia są dla niej miłe? Czy mając problemy wychowawcze z dzieckiem chcielibyśmy usłyszeć „i żeby w końcu przestał grozić mu poprawczak”?, albo „żebyś w końcu schudła?”.
Kiedy jednak takie życzenia padną, jedynym wyjściem jest dystans i wybaczenie. To jeszcze nie koniec czarnego scenariusza, który sprawia, że święta jawią się jak zły sen. Nie, nie chodzi mi o prezenty, nietrafione, banalne czy sztampowe, bo z tych wypada się cieszyć. Problemem jest jedzenie i zmuszanie do spożywania, pochłaniania, przyjmowania, nakładania, dokładkowania, dolewania. Jeszcze kawałeczek, babcia cały dzień smażyła, nie mów że nie zmieścisz, no to tylko pieroga, znowu fochy? Jak ty wyglądasz, skóra i kości, nic nie zjadłaś/łeś. Znowu się odchudzasz, w święta możesz sobie odpuścić. Nie wiem dla kogo ja to wszystko uszykowałam? Terror spożywczy jest jednym z wielu traumatycznych przeżyć okołoświątecznych. Dlatego nie zmuszajmy nikogo do jedzenia, cieszmy się obecnością i wspólnym czasem. Zróbmy sobie prezenty z tolerancji i tolerowania innego niż nam się wymarzyło zachowania. Wymagajmy prędzej zasiadania do stołu w butach niż z butą wymagać zjedzenia do okruszka wszystkich krokietów, pierogów, kutii, uszek, ryby w galarecie, śledzi, grzybów, sernika, makowca… I niech będzie jak w piosence „talie mężnie walczą z paskiem i pucharów dźwięczy ton”. Zwycięskich świąt!